Gorący jubileusz czyli ćwierć wieku Konstytucji w działaniu

To żaden spokojny jubileusz, bo znów narasta spór, tym razem nie o przestrzeganie, lecz o nowelizację ustawy zasadniczej. Paradoks Konstytucji z 1997 r. polega właśnie na tym, że nauczyliśmy się ją cenić dopiero wtedy, gdy stała się przedmiotem wzmożonych kontrowersji. Teraz musi się sprawdzić w czas wojny tuż za wschodnią granicą.

Gdy uchwaloną 2 kwietnia 1997 r. przez Zgromadzenie Narodowe Konstytucję – pierwszą po odzyskaniu wolności – poddano pod referendum, do urn 25 maja udało się niewiele ponad 42 proc. Polaków. 53,5 proc z nich poparło Konstytucję. Nowa ustawa zasadnicza nie stała się więc wtedy przedmiotem zgody narodowej ani wzmożonego zainteresowania obywateli.

Sytuacja zmieniła się, gdy w jej obronie za drugich rządów PiS na ulice polskich miast wyległy tłumy, protestując przeciwko ustawom sądowym, nazywanym przez rządzących reformą wymiaru sprawiedliwości. Dopiero w dwie dekady po uchwaleniu ustawa zasadnicza stała się przedmiotem tak żywych sporów i polemik a dla wielu wartością samą w sobie. 

Teraz, akurat na jej ćwierćwiecze, zapowiada się kolejny konflikt wokół zapowiadanej przez PiS nowelizacji, która ma pozwolić na przejmowanie majątków rosyjskich oligarchów oraz przeznaczenie na obronę środków w taki sposób, by nie liczyły się do dopuszczalnego deficytu budżetowego. Opozycja odpowiada, że wszystko to da się przeprowadzić przy pomocy ustaw, a zmiana Konstytucji jest zbędna.

W czasie zmiany ustrojowej długo trwał okres przejściowy, co znalazło wyraz w prowizorce prawnych podstaw funkcjonowania państwa. Nowelizacja pochodzącej z 1952 r. Konstytucji PRL z kwietnia 1989 r. usankcjonowała ustalenia Okrągłego Stołu: powołano urząd prezydenta w miejsce zlikwidowanej wtedy Rady Państwa a do Sejmu dodano Senat, jak przed wojną. W grudniu 1989 r. zmieniono nazwę państwa z PRL na RP a orłowi z godła przywrócono koronę. Wykreślono przepis o kierowniczej roli PZPR i sojuszu z ZSRR oraz panującym ustroju socjalistycznym. Znowu była to jedynie nowelizacja. Mała Konstytucja z 1992 r. poniekąd wbrew swej nazwie była tylko ustawą, choć “konstytucyjną”, porządkującą relacje pomiędzy organami państwa.

Chlubimy się Konstytucją 3 Maja z 1791 r, przez historyków nazwaną “odrodzeniem w upadku”, jednak jeśli o nowoczesne ustawy zasadnicze chodzi, w związku z tragicznymi kartami naszej historii pozbawieni na długo państwowości nie mieliśmy się do czego odwoływać. Gdy wreszcie odzyskaliśmy niepodległość, uchwalona w 1921 r. Konstytucja Marcowa chwalona była wprawdzie jako najbardziej demokratyczna i najlepsza w Europie obok francuskiej, ale nie zapobiegła wewnętrznym sporom ani przewrotowi majowemu w 1926 r.  Ekipa sanacyjna, która w wyniku tego ostatniego doszła do władzy, uchwaliła w 1935 r. Konstytucję Kwietniową oprócz wielu sensownych zmian (zmniejszenie liczby posłów z 444 do 208) wprowadzała elementy autorytarne, jak zasadę, że część Senatu pochodzi nie z wyboru lecz nominacji, zaś równość obywateli zastąpiono mierzeniem ich pozycji zasługami wobec państwa. Po klęsce wrześniowej rząd emigracyjny gen. Władysława Sikorskiego uznał sanacyjną Konstytucję Kwietniową za nielegalną, bo uchwaloną bezprawnie, zaś Marcową za ponownie obowiązującą. 

Bez porównania gorzej działo się po wojnie, bo Konstytucję PRL z 1952 r. wzorowano na radzieckiej (zwanej stalinowską), a w dodatku w wyniku nowelizacji z 1976 r. – pomimo sprzeciwu wielu środowisk, wysyłających listy protestacyjne oraz wstrzymania się od głosu katolickiego posła Stanisława Stommy (Koło Znak) – dopisano do niej sojusz z ZSRR oraz panowanie ustroju socjalistycznego. 

Dwa pierwsze parlamenty po wyborach z 4 czerwca 1989 r. uczciwych ale objętych zasadą kontraktu politycznego oraz pierwszych w pełni wolnych z 1991 r. – pracowały każdy po dwa lata zamiast pełnej kadencji i nie zdołały nowej konstytucji uchwalić.

Paradoks historii sprawił, że udało się to dopiero pracującemu przez cztery lata parlamentowi wybranemu w 1993 r, w którym większość w obu izbach – w wyniku rozczarowania społeczeństwa efektami rządów obozu solidarnościowego – zyskały formacje, których korzenie wywodziły się z poprzedniego ustroju. 

Konstytucję uchwaliła jednak – dopiero na sam koniec pełnej czteroletniej kadencji – szersza koalicja, złożona z rządzących wtedy Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego ale także opozycyjnych i odwołujących się do solidarnościowej tradycji Unii Wolności i Unii Pracy. Od czasu wspomnianej już nowelizacji z grudnia 1989 r. i uchwalenia ustaw, składających się na plan Leszka Balcerowicza było to pierwsze tak szerokie i wielobarwne porozumienie. Nie objęło jednak odwołujących się do tradycji antykomunistycznej Konfederacji Polski Niepodległej ani Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform, które zagłosowały przeciw uzgodnionemu przez nową większość projektowi. Tę ostatnią oponenci ustawy zasadniczej przezwali nawet na wzór chiński “bandą czworga”.

Janusz Majcherek w książce “Pierwsza dekada III Rzeczypospolitej 1989-99”  tak postrzega ówczesne dylematy: “(..) Funkcjonowanie najwyższych organów państwa opierało się na rozwiązaniach prowizorycznych, a tymczasem prace nad nową konstytucją postępowały powoli. Paraliżowały je także zarzuty, że parlament zdominowany przez “siły starego porządku” nie jest w pełni reprezentatywny i uprawniony do przyjęcia nowej ustawy zasadniczej. Aby tym zastrzeżeniom zaradzić, w kwietniu 1994 r. Sejm dokonał nowelizacji ustawy o trybie uchwalenia konstytucji, dopuszczając do dalszych prac projekty złożone już w poprzedniej kadencji, a także przyznając prawo ich zgłaszania bezpośrednio samym obywatelom, jeśli zdobędą pod nimi co najmniej 500 tys. podpisów. Z możliwości tej skorzystała Solidarność (..)” [1].

Projektów było aż siedem, trwały żmudne prace, ale interesowały głównie klasę polityczną. Pod głosowanie w referendum nie poddano – wbrew protestom zwiazkowców i prawicy – popieranego przez NSZZ “Solidarność” Projektu Obywatelskiego, lecz wyłącznie jeden, przyjęty ostatecznie przez Zgromadzenie Narodowe. Nie oznacza to oczywiście, że zaakceptowano go w atmosferze dyktatu. 

Symbolem misternego kompromisu stał się tekst Preambuły do Konstytucji z 1997 r, napisany przez działacza katolickiego Stefana Wilkanowicza a przeforsowany przez Tadeusza Mazowieckiego z UW. Zwłaszcza zaś fragment: “(..) my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna jak i nie podzielajacy tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł (..)”. Jego treść pogodzić miała zwolenników bezpośredniego odwołania do Boga (invocatio Dei) w ustawie zasadniczej z przywiązującymi największą wagę do zasady tolerancji światopoglądowej i wyznaniowej.

Jednak nie tyle zdolności redakcyjne autorów przesądziły o przyjęciu Konstytucji, co rozwaga politycznych liderów Akcji Wyborczej Solidarność, którzy wobec wymogów kalendarza politycznego postanowili skupić się nie na akcji referendalnej lecz na późniejszych o cztery miesiące wyborach parlamentarnych, żeby odsunąć od władzy postkomunistów i przeprowadzić wielkie reformy społeczne w tym samorządową. Szliśmy po władzę po to, żeby ją oddać ludziom – mówił później premier z AWS Jerzy Buzek.

W tej sytuacji zwalczanie projektu uchwalonego przez parlament wziął na siebie Ruch Odbudowy Polski. Z tego też powodu osłabiony dodatkową kampanią jesienne wybory przegrał, wprowadzając do Sejmu ledwie 6 posłów. Akcja miała ich 201. Podziały nie okazały się jak widać zbyt głębokie, skoro AWS, teoretycznie wspierająca do końca Projekt Obywatelski, rząd utworzyła z Unią Wolności tworzącą wcześniej “koalicję konstytucyjną”. Historia potwierdziła słuszność decyzji AWS a nie ROP, aczkolwiek oba ugrupowania po upływie kadencji znikły ze sceny. 

Konstytucja z 1997 r, chociaż uchwalana nie wzbudziła powszechnego entuzjazmu zagwarantowała prawa obywatelskie oraz socjalne i sensownie podzieliła kompetencje organów władzy, tak, że ich podział nie prowokuje dodatkowych kryzysów jak przedtem miało to miejsce w okresie przejściowym gdy prezydent Lech Wałęsa spierał się z rządem SLD-PSL o obsadę “resortów prezydenckich” (były nimi MSW, MSZ i MON, a ustawa zasadnicza z 1997 r. w ogóle tę kategorię usunęła) czy Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (bo wcześniejsze regulacje stanowiły, że powołuje 3 spośród dziewięciu z nich, ale nie precyzowały czy może ich też odwołać).        

Konstytucja stwierdza, że samorząd tworzą wszyscy mieszkańcy danej miejscowości. W jej artykule 16. czytamy: “Ogół mieszkańców jednostek zasadniczych podziału terytorialnego stanowi z mocy prawa wspólnotę samorządową. Samorząd terytorialny uczestniczy w sprawowaniu władzy publicznej”. Tak jasne sformułowanie ułatwiło niewątpliwie rozwój demokracji lokalnej w Polsce. Gospodarzom Małych Ojczyzn stwarza bowiem zarówno podstawę do działania jak i rodzaj zobowiązania, wobec którego stają.

Wiele można podawać podobnych przykładów. Jeśli nawet z początku ironizowano, że z powodu niewielu zawartych w tekście sformułowań ideowych ustawa zasadnicza przypomina nieco instrukcję obsługi – to gdy do końca się tego trzymać, przyznać trzeba, ze mechanizm działa. Znaczące, że Polacy docenili wartość swojej Konstytucji wtedy, gdy rządzący przestali drobiazgowo przestrzegać jej przepisów. Jeszcze wiecej o jej jakości mówi fakt, że żadne spośród ugrupowań ani koalicji, pozostających w międzyczasie u władzy nie porywało się na uchwalenie nowej ustawy zasadniczej. Dokonywane nowelizacje miały “techniczny” charakter, związany z dostosowaniem prawa niezbędnym po przystąpieniu do Unii Europejskiej.

Polacy nie tylko się do swojej Konstytucji przyzwyczaili, ale pokazali, że jeśli trzeba, potrafią w jej obronie wyjść na ulice. Jak się wydaje, coraz więcej obywateli po ćwierćwieczu skłania się ku zdroworozsądkowej opinii, zawartej w znanym porzekadle: nie ulepszaj dobrego.

[1] Janusz A. Majcherek. Pierwsza dekada III Rzeczypospolitej 1989-1999. Presspublica, Warszawa 1999, s. 107     

Autor Łukasz Perzyna

Podobne wpisy